Z cyklu Listy do redakcji. „Nie możesz mnie dłużej obwiniać za to, że jesteś narkomanką”
Kochana córeczko.
Dziwnie mi się piszę bo listów już nikt dawno nie wysyła ale pomyślałam, że może dzięki temu choć raz mnie wysłuchasz. Za każdym razem gdy wspominam Twoje imię, widzę też Twoje najpiękniejsze na świecie oczy, które mają kolor niespokojnego oceanu. Myślę o dniu w którym się dowiedziałam, że przyjdziesz na ten świat. Wiesz co wtedy zrozumiałam? Że już nigdy dzięki temu nie będę sama. Potem dzień, gdy usłyszałam Twój pierwszy krzyk, gdy zobaczyłam pierwsze łzy. Jest takie przysłowie, że małe dzieci zaraz po urodzeniu płaczą, bo czują nieszczęście choć go jeszcze nie pojmują. Tylko wtedy o niczym złym nie było mowy. Byłaś wyczekana i kochana od pierwszego momentu, gdy zamieszkałaś pod moim sercem. I te radosne oczekiwanie, dziewięć miesięcy wyobrażania sobie, do kogo będziesz bardziej podobna, jak będziesz pachnieć, czy będziesz małym rozrabiakom czy może śpiącą królewną. Moją księżniczką, moim wszystkim co najlepsze.
I moment kiedy pielęgniarka podniosła Cię do góry i usłyszałam – Ma pani piękną córkę. Boże, nie mogłam się nadziwić, że jesteś taka krucha, taka delikatna, taka moja. Twoje pierwsze kroki, pierwszy uśmiech, pierwsze wypowiedziane przez Ciebie mama. Kocham Cię mamciu, jesteś piękna ja cały świat – Powtarzałaś często zaglądając w moje oczy. Jakbyś szukała zapewnienia, że też jesteś najważniejsza, jedyna, że jesteś moim koliberkiem. Krucha i niezwykła jak ten ptak. ” Rosłaś jak młody Bóg na moich ramionach. Jak drzewo którego nikt i nic nie pokona” śpiewałam Ci często a Ty cieszyłaś się jak zabrany ze schroniska niechciany psiak. Przyglądałam się z zaciekawieniem jak bardzo się zmieniasz. Dorastasz, zakochujesz i odkochujesz, pierwszy raz ze mną kłócisz, pierwszy raz przepraszasz i zapewniasz, że nigdy więcej.
Potem gdy wybierałaś liceum, choć pewna byłam, że pójdziesz na profil plastyczny bo od dziecka miałaś niezwykły talent. Malujesz tak przejmujące obrazy, robisz wspaniałe portrety a mnie rozpiera dumą gdy ktoś ogląda Twoje prace i się nimi zachwyca. A ja czuję się taka spełniona bo wiem że to Ty. Że to moja niezwykła córka. Ale Ty zawsze byłaś tak bardzo rozsądna, cholernie mądra. Książek nie czytałaś Ty je z uwielbieniem połykałaś, dzieliłaś się wiedzą, pożytkowałaś ją w życiu codziennym. I wybrałaś medycynę. A gdy zadziwiona zapytałam dlaczego, odparłaś, że obrazy, ich malowanie możesz i chcesz robić jako coś co kochasz ale zawód powinnaś mieć porządny i stabilny. Boże – nie wiesz jak się cieszyłam, że jesteś taka konkretna, że potrafisz myśleć na przyszłość. Nasze życie choć nie lekkie, bo Twój tata umarł gdy miałaś kilka lat, ja dwoiłam się i troiłam, żebyś wszystko miała. Aż zabłądziłam. Przytłoczyły mnie coraz gorsze problemy, o których nikomu nie mówiłam. Wykończyła mnie niewyjaśniona przeszłość, dobiła teraźniejszość i po latach ten jeden raz zniknęłam na prawie dwa lata.
Byłaś już wtedy w gimnazjum. Może pomyślałam, że już sobie sama poradzisz, że już aż tak bardzo mnie nie potrzebujesz, że mogę się pogrążyć w swojej depresji i uzależnieniu. Otuliłam się traumami z dzieciństwa, gdzie najstarszy brat molestował mnie kilka dobrych lat. Potem śmierć ukochanego człowieka i samotność. I te ciągłe kłody pod nogi, odkładanie siebie na później. Bezczelnie myślałam wtedy, że krzywda Ci się przez to nie dzieje. Że ja też mam prawo na ból. I mam prawo radzić sobie z nim tak jak potrafię. A nie potrafiłam, bo zagłuszyłam go alkoholem i dragami. Byleby choć na moment nic nie czuć, byleby zapomnieć o tym co straszne, byleby zasnąć i nie budzić długimi godzinami. Czasem dniami. Tak jak byłam zawsze od Twojego pierwszego oddechu tak nagle nie było mnie przy Tobie wcale. Myślałam, że jak w lodówce jest coś do jedzenia, komornik nie puka do naszych drzwi, że jeśli jakoś jest a Ty nie chodzisz brudna i obdarta to znaczy, że to kontroluje, że nic złego się nie dzieje.
Tak się skupiłam na swoim cierpieniu, że w porę nie zauważyłam Twojego. Ten jeden jedyny raz. O jeden raz za dużo. Ale pamiętam. jak przyszłaś nad ranem do mojej sypialni i płacząc wykrzyczałaś – Gdzie jesteś mamuś, tęsknię za tobą taką jaką byłaś wcześniej. Jak to tęsknisz , przecież jestem – przeszło mi przez myśl. Chodź mnie dawno tam nie było. Patrzyłam w lustro na niby swoją a całkiem obcą twarz. Wystraszyłam się jej. Upiłam się ostatni raz. Wykrzyczałaś mi wtedy – Któregoś dnia zastane cię martwą, rozumiesz to?! Zacznij się leczyć, proszę mamo. I jakby mnie ktoś z największego koszmaru obudził, wyrwał z jakiegoś obłędnego wręcz koła. Trafiłam na terapię i tam do mnie dotarło, że lecę. Że ciągle jestem porobiona, ciągle nieobecna. Że za chwilę zniknę a Ty razem ze mną. I gdy już zrozumiałam swoją chorobę, gdy się do niej przed sobą przyznałam, gdy zaczęłam walczyć i wygrałam okazało się, że Ty jesteś już daleko. Zbyt daleko żebym mogła Cię uratować.
Ale paradoksalnie to do mnie przyszłaś. Wróciłaś pewnej nocy – Pomóż mi mamo – Powiedziałaś. I zrozumiałam, że trafiłaś do tego samego piekła w którym blisko dwa lata byłam ja. Miałaś tego tak ogromną świadomość, stanowczo wyłkałaś, że chcesz się leczyć. I znowu poczułam się ważna, znowu pojęłam że Ty jesteś moim światem a ja Twoim domem. Załatwiłam ośrodek, pospłacałam Twoje długi, zaopiekowałam się Tobą i cieszyłam, że znowu mogłaś na mnie liczyć.
I wtedy gdy czułam, że wszystko wróci do normy, że znowu będziemy matką i córka odeszłaś. Nie zapomnę Twoich gorzkich słów, że to moja wina. Że gdybym nie ja to nigdy byś po to nie sięgnęła. A ja kochana moja sięgnęłam po to z tego samego powodu co Ty. Bo też się wtedy pogubiłam, też trafiłam pod niewłaściwe adresy i „leczyłam” umęczoną duszę używkami. Karmiłam złudzeniami, że to jedyne co może mi pomóc. Bo mnie też kiedyś ktoś zostawił ze wszystkim samą. Jak ja Ciebie kilka lat wcześniej. Tylko nie dane mi było tego nigdy powiedzieć, wytłumaczyć, przyznać do błędu. Odcięłaś mnie jak kupon który stracił ważność użycia. Znalazłaś sobie nową rodzinę, zablokowałaś mój numer. Wyprowadziłaś na drugi koniec Polski i karałaś milczeniem. Do dziś mnie nim karzesz. Wczoraj pomyślałam, że chyba dla Ciebie umarłam. Bo obwiniasz mnie za to, że jesteś narkomanką. Czystą od ponad dwóch lat. A nawet nie wiesz, ze ja też jestem trzeźwą alkoholiczką, że od pierwszej terapii już nie wróciłam tam gdzie przez chwilę byłam. Nie wiesz, że ja też walczę każdego dnia, że mi też jest ciężko. Najciężej. Bo ostatni raz widziałam Cię trzy lata temu. Ostatni raz wtedy przytuliłam, ostatni raz wtedy czułam Twój zapach.
Dziś Wigilia. Czas rodziny, czas domowego ogniska. Gdy wzięłam do ręki opłatek ktoś zapytał o czym marzę najbardziej. Bo to takie święto, że spełniają się pragnienia, gdy pierwsza gwiazda ma inny wymiar. Najbardziej chciałabym usłyszeć pukanie do drzwi mojego mieszkania. Wstaje w myślach od stołu i otwieram. I widzę Cię w progu masz spokojną, pogodną twarz. I oczy jak sto oceanów. I mówisz – Witaj mamo. Bardzo się za Tobą stęskniłam. I już Cię nie obwiniam.
A ja odpowiedziałabym – Cześć mój mały koliberku. Nareszcie do mnie wróciłaś.
Ja sobie pewnych rzeczy już nie wybaczę. Ale nareszcie Cię rozumiem. Może zaczniemy od nowa?
Mam na imię Anna. I nigdy nawet na moment nie przestałam Cię kochać.
Bo jestem Twoją mamą.