Mężczyźni mojego życia

Mówi się że kobieta to płeć słabsza. Choć ostatnio usłyszałam, że mam większe jaja niż nie jeden facet w tym mieście. I pomyślałam, że znam wiele takich kobiet. Kruchych, delikatnych ale też niesamowicie silnych. Ale prawda jest taka, że tak jak wy bez nas tak my bez was panowie, nie stanowimy spójnej całości. Silne, męskie ramię towarzyszy nam kobietom od urodzenia. Bo przecież wszystkie z nas mamy dziadków, ojców, braci i synów.
Dlatego ja dziś opowiem trochę o mężczyznach, którzy mnie ukształtowali. Którzy dają mi wsparcie do dziś, dzięki którym czuję się piękną kobietą, świetną córką, najlepszą siostrą, wspaniałą matką. O tych, którzy są jednak najważniejsi w życiu. O mężczyznach, bez których nie byłoby mnie.
Dziadkowie.
Moi byli skrajnie od siebie różni. Dziadek Aleksander, wzbudzał respekt i szacunek i nie miało to nic wspólnego ze strachem. Postawny, silny i niesamowicie mądry. Dziadek Jan natomiast kojarzył mi się z wysoko pojętą delikatnością, spokojem i wrażliwością, którą na szczęście sowicie odziedziczyłam. Urodziłam się wieki temu, w trochę innych czasach. Może nie było tych wszystkich błyskotek w sklepach, internetów, szybkich przelewów. I na pewno wtedy żaden rolnik publicznie żony nie szukał. Wtedy wielodzietne rodziny były normą, a wigilię na kilkadziesiąt osób tradycją każdego domu. Co pamiętam z dzieciństwa najbardziej? To jak dziadzio Olek patrzył na babcie Helenę. Z czułością, jakiej teraz mało. Babcia zawsze wiedziała, że cokolwiek by się nie działo, ma męża, który zawsze jest blisko. Kocha, szanuje, pomaga. Dziadek Jan z lubością pielęgnował ogród kwiatowy, który tak bardzo uwielbiała babcia Marianna. Nieraz się zastanawiałam, jak takie dwie skrajności, tyle lat żyły w zgodzie i dochowały się tylu dzieci. I tylu szczęśliwych wnuków – bo wakacje na Kaszubach do dziś są częścią moich ulubionych wspomnień. Zresztą, to jeden z nich „przepowiedział” moją przyszłość. Bo wiersze i mini opowiadania pisałam od dziecka. I to od jednego z nich usłyszałam – Pisz dziecino. Kiedyś wszyscy będą cię kochać tak bardzo jak ja.
Kochają dziadku. Czytają i wzruszają jak ty wtedy w sadzie, pod tą starą jabłonką, której co roku groziłeś ścięciem. A potem z czułością głaskałeś i śmiałeś się do mnie – Jakoś mi jej szkoda, tyle lat z nami. Tylko babci nie mów, bo będzie się ze mnie śmiała.
Tatuś.
Śmiałam się ostatnio, że za chwilę będzie słynniejszy niż ja, bo tak często go wspominam. Ale nie sposób tego nie robić, kiedy ma się tak niebywałe szczęście jak ja. Posiadać takiego ojca, który sprawia, że mimo swojego dorosłego i to bardzo już wieku, wciąż czuję się czasami jak zaopiekowana, mała dziewczynka. Ta sama po którą szedłeś do szpitala, gdy zima stulecia i paraliż, że nic nie funkcjonowało. Gdy wydałam swój pierwszy okrzyk, a Ty ponoć wtedy powiedziałeś – Oto przyszedł na świat największy wojownik w tej rodzinie. I gdy odbierałeś mnie nastoletnią buntowniczkę prosto z komisariatu, śmiałeś się choć byłeś na mnie zły, za nie o takie wojowanie Ci chodziło. A kilka lat później płacząc i patrząc jak klęczę przy szpitalnym łóżku Twojego wnuka, że o takie tym bardziej nie.
Dużo złego cię w życiu spotka moje dziecko ale pamiętaj, że mimo to warto być dobrym. I znać pokorę, bo jest jedną z najważniejszych cech bez której, ciężko znosić to co przyniesie los. Gdy rozpaczałam, po kolejnym zawodzie miłosnym, głaskałeś mnie po głowie i powtarzałeś – Dziewczynko, miłość czasem taka jest. Boli i piecze jak posypana solą rana. Ale się zdarza. Ta jedyna i najważniejsza. W dzień mojego ślubu uśmiechałeś się i przed samym wejściem do kościoła usłyszałam – Mówiłem? Że kiedyś też ci się zdarzy. I gdy stałeś przygarbiony i tak bezkresnie smutny nad trumną mamy, pomyślałam – Tobie też się zdarzyła tatku.
Brat.
Młodszy choć często myślałam, że mimo to dużo mądrzejszy. Gdy wyjeżdżałeś za nowym życiem do większego miasta, nie mogłam uwierzyć, kiedy to zleciało. I, że choć taka kolei rzeczy to smutno, że czas w końcu i tak nas rozdziela. I choć nadal i już zawsze razem, to jednak już w innych gniazdach, ze swoimi rodzinami i problemami dnia codziennego. Wspólne dzieciństwo, wspólne dorastanie, wspólne kłopoty. I zawsze ramię w ramię, gotowi wskoczyć za siebie w ogień. Choć te kilka wiosen później się urodziłeś, to w pewnym momencie sprawiłeś, że czułam się zaopiekowana. Że włos mi z głowy nie spadnie, bo mój braciszek na to nie pozwoli. I gdy po śmierci mojego męża, napisałeś któregoś wieczora, że znalazłeś o nas wiersz.
” Siostrzyczka z braciszkiem, braciszek z siostrzyczką szli sobie na spacer zaklętą uliczką. Braciszek siostrzyczkę prowadził za rękę, mijali ze śmiechem latarnie zaklęte.
Raz po raz znikała zaklęta uliczka, raz zniknął braciszek, raz znowu siostrzyczka. Raz sobie tańczyli, raz sobie skakali, to znów nad uliczką na skrzydłach latali. Raz byli różowi, raz byli srebrzyści, raz z drzew opadali podobni do liści.
I tak się nawzajem pytali przejęci: – A może my także jesteśmy zaklęci?”
Pewnie nie wiesz, że wracam do niego za każdym razem gdy jest mi źle. A potem przeglądam zdjęcia, które wysłałeś niedawno. I nadziwić się nie mogę, że mój mały – dorosły już brat trzyma za rękę swojego synka. I tak jak kiedyś mi, tak teraz jemu pokazuje świat.
Syn.
– Mamuś proszę cię, pomyśl w końcu o sobie. Pięknie mnie wychowałaś, poświęciłaś tak wiele i to dzięki tobie żyję. Ale już czas, żebyś ty też zaczęła żyć. Słuchałam tego z dumą i zaskoczeniem. Bo jeszcze teraz echem od wspomnień odbijają się pierwsze słowa położnej – Gratuluję, ma pani wyjątkowo pięknego syna. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, jak bardzo wyjątkowego. I wcale nie dlatego, że naznaczonego chorobą. To był okrutny dodatek od losu, do scenariusza jaki napisało życie. Wyjątkowego bo silnego ponad miarę, przepełnionego pokorą i dojrzałego, od najmłodszych lat. Gdy zmarł Twój ukochany tata, przyszedłeś z siostrą do mojej sypialni. Trzymałeś w rękach skarbonkę – Weź mamuś. Nie potrzebne nam zabawki i słodycze. Tobie się teraz bardziej przydadzą. I gdy pytałeś, czy pozwolę Ci odejść i będę przy tobie gdy już czas będzie się żegnać. A potem przepraszałeś i twierdziłeś, że jeszcze powalczysz bo głupio się poddać mając taką matkę. I za każdym razem, gdy ktoś pytał gdzie jestem odpowiadałeś – Zawsze tuż za mną. Bo tak jest, śmiałeś się. Ja w karetce, ty w aucie za mną. Ja w szpitalu, ty przy łóżku. Ja w domu, ty za ścianą. Może dlatego tak ciężko było mi wypuścić cię z gniazda i pozwolić żyć po swojemu. W końcu normalnie żyć, tak jak Twoi rówieśnicy. Już nie z mamą – Choć wiem, że i tak jesteś blisko, że nigdy nie będę sam – pisałeś wczoraj. Wychowałam fajnego faceta – piszę dziś ja i składam Ci serdeczne życzenia.
A drugą część życzeń wysyłam do nieba. Do moich dziadków, bo widzę ich często gdy zamykam oczy. Jak siedzą pod tą starą jabłonką, czytają moje teksty i ze wzruszeniem mówią – Nasza wnusia. Nasza Anusia.
Anika Zadylak